Patronem serwisu jest PTCA

Fragment książki pt. „Rana“

Atopia 2/2017
Fragment książki Aleksandry Berkowskiej pt. „RANA”

– Dziewczyny, co robimy z tak pięknie rozpoczętym dniem? – zaświergotałam jak ptaszek na wiosnę, a moją twarz ozdobił uśmiech od ucha do ucha.

Stałyśmy przed budynkiem szkoły, nie zwracając najmniejszej uwagi na wysypującą się z niego młodzież.

My, czyli Natalka, Oliwia, Zuźka i ja. Każda z nas jest inna, inaczej wygląda, ma inny charakter, inne zainteresowania i zdolności. Każda z nas ma inną sytuację rodzinną, a mimo to coś nas do siebie ciągnie i spaja niczym cement. Od pierwszej klasy, kiedy się poznałyśmy, bez względu na sytuację tworzymy niezachwianą, wręcz nierozerwalną, a na pewno nie zaprzeczalnie pozytywną wzajemną grupę wsparcia. Zawsze i prawie wszędzie razem. Po prostu rozumiemy się bez słów i bardzo dobrze nam w swoim towarzystwie w szkole i poza nią. Ta tajemnicza więź i tym razem niesamowicie utrudniała nam rozstanie się.

– Dzień nauczyciela, skrócone lekcje, piękne słońce. Nie, nie można tego zmarnować – rzuciła Zuźka, a psotne iskierki, stale obecne w jej zielonych oczach, zatańczyły kankana. – Dziew czyny! Ruszamy w miasto! – Iskierki wykonały efektowny, końcowy szpagat.

– Tak, mogłybyśmy rozejrzeć się za kreacjami na bal gimnazjalny. Tak wstępnie zorientować się co i gdzie, trochę poprzymierzać. W końcu to nie byle jaka impreza, trzeba się porządnie przygotować. No tak? – Natalia jak zwykle zawiesiła głos.

– Ha, ha, ha! O ja pierdzielę! One ruszają w miasto, ale beka! – usłyszałyśmy donośny głos Dominiki. – Patrzcie, księżniczki się znalazły – rzuciła sarkastycznie do swoich towarzyszy, wszystkich płci męskiej, w liczbie trzech. Na szczęście nie byli z naszej klasy. Panowie dyplomatycznie się uśmiechnęli.

– Wam nie pomogą nawet najbardziej wypasione ciuchy. I tak nikt was nie zaprosi na bal, szczególnie Baśki. Który z chłopaków chciałby pokazać się z nią w towarzystwie? Nikt nie jest taki głupi, żeby narobić sobie wstydu. Wyglądasz jak zaniedbane dziecko – zwróciła się bezpośrednio do mnie.

Wszystkie cztery zaniemówiłyśmy, a nasza radość i energia ulotniła się niczym kamfora. Dominika odwróciła się energicznie i wyprostowana, z wysoko podniesioną głową ruszyła przed siebie. Jej towarzysze, potulnie jak pieski, poszli za nią. Między unoszącymi się za nimi strużkami dymu co chwila wybuchały przesadnie głośne i sztuczne salwy śmiechu.

Po raz pierwszy mój wewnętrzny głos nie przyszedł na ratunek. Widać on też zaniemówił z wrażenia, a może z bezsilności. Oczy natomiast zareagowały prawie natychmiast. Wypełniły się łzami i zniekształciły oddalający się obraz kusej, różowej kurteczki.

– A miałyśmy przez dwa lata taką fajną, spokojną klasę – westchnęła Natalka. – Dlaczego przyjęli tę dziewczynę akurat do nas?

– Pewnie, żeby się zresocjalizowała. Wiecie, takie świadome, pedagogiczne działanie, bo „kto z kim przestaje, takim się (ponoć) staje” – podsumowała zawsze zrównoważona i spokojna Oliwka, odgarniając swoją niesforną, jasną grzywkę, spadającą stale na prawe oko.

– Cieszmy się, że mamy tylko ją jedną, a nie całą grupę takich tipsówek. Dopiero byłoby ciężko – odparłam.

– I tak będzie ciężko – dodała cicho Natalka.

– No nie! Dziewczyny! Nie możemy dać się zgnębić. Przecież nie pozwolimy, żeby takie piękne monstrum popsuło nam dzisiejszy dzień. Olać ją. No już, głowy do góry, chodźmy wreszcie na to przymierzanie balowych kreacji. – Iskierki w oczach Zuźki znów zatańczyły.

Powoli, w nieco lepszych humorach ruszyłyśmy w stronę najbliższego centrum handlowego.

– Nie przejmujmy się nią tak bardzo. – Zuźka spojrzała na mnie wymownie. – Baśka! Mówię ci, olej ją! Przecież ona robi to specjalnie, żeby ci dopiec. Co prawda nie wiem, dlaczego uparła się właśnie na ciebie, ale nie przejmuj się, masz nas, nie damy zrobić ci krzywdy. Stoimy za tobą murem i to nawet nie ceglanym, tylko betonowym. No już! Uśmiechnij się!

– Tak jest. Jesteśmy cztery, a ona tylko jedna – dodała Natalka.

– Mają rację, nie przejmuj się. Jesteśmy razem. – Oliwka po klepała mnie po ramieniu.

– Dzięki – bąknęłam już raźniej, a uśmiech jakoś tak sam z siebie pojawił się na mojej twarzy.

– A właśnie! – wykrzyknęła Zuzia. – Zauważyłyście, że po Dominikę przestał przychodzić jej ostatni chłopak, ten napa kowany dres?

– I tak długo byli razem, chyba ze dwa tygodnie – zauważyła złośliwie Natalka. – Pewnie skończyły im się tematy i pomysły do „specyficznych rozmów”

– Albo rzuciła go, bo na ostatniej randce złamał jej najdłuższego tipsa – rzuciłam. – O, nie! Wyobraźcie sobie jej rozpacz.

Nagle wszystkie jak na komendę wybuchnęłyśmy śmiechem, a mój smutek, bezpowrotnie tego dnia, odpłynął gdzieś daleko.

– No właśnie, rozstała się z poprzednim, więc musiała się po pisać, żeby znaleźć następnego wielbiciela swojej urody made in solar – skomentowała Zuzia.

– Ale u nas w szkole raczej nie ma dresów z wypasionymi furami, chyba się już zorientowała? – dodałam.

– Może chce spróbować czegoś nowego? W końcu trzeba się jakoś rozwijać, no tak? – powiedziała teatralnym szeptem Natalka. Aż przystanęłyśmy, bo nie da się jednocześnie iść i skręcać się ze śmiechu.

– Słuchajcie dziewczyny, niezłe z nas zołzy – powiedziałam z trudem łapiąc oddech. – Trzeba jednak przyznać, że Dominika jest naprawdę ładna. Gdyby tylko zrobiła sobie delikatniejszy makijaż… I trochę mniej rozjaśniła włosy. Bardziej twarzowo wyglądałby we włosach chociaż ciut ciemniejszych niż jej cera.

– A skąd wiesz jaką ona ma cerę? – Zuźka szybko zripostowała. – My widzimy tylko maskę. Ciekawe, czy gdyby puknąć ją w policzek, to maska się pokruszy, jak myślicie? Tego było już za wiele. Nasze wyobraźnie pracowały na pełnych obrotach, a szczęki i brzuchy po prostu bolały nas ze śmiechu.

– A zauważyłyście, że ona cały czas chodzi w tych swoich niezmordowanych rurkach i różowej kurteczce? – wystękała Zuzia.

– Jakby nosiła co innego, nie byłaby typową przedstawicielką swojego „rodzaju” – odparła Natalia z trudem łapiąc powietrze. – Ha, ale te ciuszki ma markowe i trzeba przyznać, że ładnie podkreślają figurę. Tylko ta nereczka, taka trochę nie na miejscu, szczególnie do szkoły. Przecież tam nie zmieści się żadna książka ani zeszyt.

– A po co zeszyt czy książka, czy nawet długopis, w dodatku do szkoły? – Odnajdywałam w sobie dotąd nieznane pokłady złośliwości. – Najważniejsze, że zmieści się tam błyszczyk, fluid i mały telefon do odbierania SMS-ów od aktualnych ukochanych. Zresztą, po co jej książka, i tak by nic z niej nie zrozumiała.

– No, jej iloraz inteligencji widać w jej pustych, ale wielkich brązowych oczach – potwierdziła Natalka – Teraz mi się skojarzyło, że krowa też ma takie oczy. – Byłam bezlitosna.

– Nie ubliżaj krowie. Widziałaś kiedyś cielaczka? Jakie on ma piękne, ciepłe oczy! A poza tym krowa ma naturalne rzęsy, a Dominika zawdzięcza je pogrubiającemu czy wydłużającemu tuszowi.

Znów nie mogłyśmy opanować szczerego śmiechu, którzy działał na nas po prostu kojąco.

– Oliwka, a ty nic nie dorzucisz na Dominikę? Spróbuj, to działa jak gaz rozweselający albo tabliczka czekolady – zapytałam. –

Coś by się pewnie znalazło, tylko zastanawiam się, dlaczego ona tak się idiotycznie zachowuje?

– Aj tam. Powinnaś zostać psychologiem – skomentowałam odpowiedź przyjaciółki. – Myślałam o tym, myślałam.

Zatrzymałyśmy się przed drzwiami centrum handlowego, które niczym sezam ze skarbami rozsunęły się powoli, zapraszając nas do środka.

– To od jakiego sklepu zaczynamy nasze przymierzanie? – zapytała Natalka.

– Od tego! – Wskazałam palcem najbliższy salon odzieżowy. Rozbawione, zniknęłyśmy między stojakami z wieczorowymi sukienkami.

Po trzech godzinach buszowania wśród ciuchów stanęłyśmy przed oszkloną ladą jednej z kawiarenek należących do kompleksu restauracyjnego. Próbowałyśmy dokonać rzeczy niemożliwej, czyli w stanie totalnej głupawki zamówić coś do przekąszenia. Stan ten w naszym przypadku charakteryzował się wybuchami niepohamowanego, szczerego i bardzo zaraźliwego śmiechu. Przyczyną takiej wesołości mogło być dosłownie wszystko, od klienta śpiącego „z twarzą wtuloną w kotlet schabowy panierowany”, po dziwnych kształtów plamę na szybie pobliskiej wystawy. Łapiąc oddech po kolejnych wybuchach śmiechu, próbowałyśmy zdecydować, co mamy zjeść.

– Może kupimy te piękne, złote kawałeczki szarlotki?

– Nie, są za bardzo kwadratowe, czyli za mało szalone. Może lepiej jakąś sałatkę?

– Nie, nie jesteśmy królikami, musimy zakończyć nasz wy pad czymś wyjątkowym, na przykład kawałkiem tortu czekoladowego.

– Nie, nie potrzebujemy poprawiacza humoru w postaci czekolady, może kupimy colę?

– Tak, to jest dobry pomysł, ale sama cola to trochę mało.

– No to zaszalejemy i fundniemy sobie takie kopiaste, super owocowe, wypasione lody z polewą. Polewę każda z nas może wybrać indywidualnie.

– No i może smak kulek też, nie bądźmy takie zaborcze.

– Tak jest.

– Dobry pomysł. W tej radosnej chwili nie miało dla nas najmniejszego znaczenia, że naszym zachowaniem przyciągamy uwagę pozostałych klientów kafejki oraz innych przechodniów. Jedni kręcili z gniewem głową, inni uśmiechali się z politowaniem, zrozumieniem i chyba pewną zazdrością, bo taka odjazdowa, bez troska głupawka jest przywilejem wieku młodzieńczego. Dziewczyny już wybrały smaki lodów, ja byłam niezdecydowana.

– A, jak szaleć, to szaleć! Poproszę truskawkowe i orzechowe.

– Baśka, czy ty na pewno możesz takie smaki? – zapytała troskliwie Natalka.

– W zasadzie nie powinnam, ale jak już powiedziałam: jak szaleć, to szaleć. Może nie będzie tak źle. Ostatnio dosyć długo było dobrze, to i teraz będzie dobrze. Musi być dobrze – od powiedziałam głośno i dobitnie, w myślach dodałam: „Oj tam, najwyżej jak będzie mnie bardzo swędziało, to na noc zabandażuję nogi i ręce”. Lody smakowały po prostu niebiańsko. Wyciszyłyśmy się trochę, żeby się nie zadławić.

– Hmm, po prostu niebo w gębie.

– Uhu.

– Czy wy już wiecie, co chcecie robić w przyszłości? – zapytała nagle Oliwia.

– Ja chyba zostanę przedszkolanką albo nauczycielką w pierwszych klasach szkoły podstawowej, bo jak wiecie uwielbiam dzieciaki i dobrą zabawę – rzuciła beztrosko Zuźka. – A wy, zastanawiałyście się już nad dalszą drogą? – zwróciła się do mnie i do Natalki.

– My jeszcze nie jesteśmy zdecydowane, zastanawiamy się cały czas intensywnie, konsultujemy się, to znaczy przegadujemy problem na luźniejszych lekcjach – odparła moja koleżanka z ławki szkolnej.

– Ach, dziewczyny! Jak ja dawno nie piłam coli! Słowa to za mało, żeby opisać te niesamowite walory smakowe! – W tej chwili nic innego nie było mnie w stanie zainteresować.

– Wiem! – Oliwia triumfalnie podniosła łyżeczkę do góry. – Baśka powinna zostać pisarką albo dziennikarką. Czasami tak pięknie potrafi opisać pospolite, codzienne czynności. W ogóle potrafi zauważyć rzeczy, które dla innych są zupełnie niewidoczne. Co ty na to, Baśka?

– W sumie niegłupi pomysł, lubię język polski, sporo też czy tam. Natalka, musimy to koniecznie przedyskutować na naj bliższym WOS-ie, a teraz nie przeszkadzajcie mi rozkoszować się zakazanym dotąd owocem. 

 

Książkę można zamówić w księgarniach internetowych (włącznie z Empikiem) oraz w księgarni internetowej Wydawnictwa Białe Pióro.

 

Aleksandra Berkowska

Z wykształcenia jestem pedagogiem, z potrzeby chwili obecnie pracownikiem administracji biurowej, ale przede wszystkim od zawsze atopikiem. Efektem wieloletniego codziennego doświadczania atopowego zapalenia skóry jest między innymi napisanie książki kierowanej do młodzieży pt. „Rana”. Uwielbiam urzeczywistniać pomysły, które w powolnym procesie twórczym krystalizują się w mojej wyobraźni. Tyczy się to zarówno tekstów, projektów okładek jak i robótek ręcznych, szczególnie frywolitek. Staram się cały czas poznawać oraz uczyć nowych rzeczy i umiejętności, bo nigdy nie jest za późno na ten „pierwszy raz”.

Komentarze

Dodaj komentarz