Patronem serwisu jest PTCA

Przypadek Marabuta

Atopia 4/2018
Byłem sam w domu. Oglądałem film na telefonie, ten sam co wczoraj, gdy nagle usłyszałem dźwięk przypominający uderzanie dziobem w drzewo przez dzięcioła. Nie zwróciłem na to uwagi. W filmie główny bohater rozwiązywał akurat problem dotyczący dalszych losów świata.
Opowiadanie i ilustracje: Monika Wyrzykowska

Dziwne dźwięki nie były ważne. Tymczasem stukanie nasiliło się.

Co jest? Nikogo się nie spodziewałem. Mama poszła na zakupy. Tata miał wrócić z pracy za dwie godziny. Miałem czas dla siebie. Obcym nie wolno mi było otwierać. Zignorowałem dźwięk.

Stuk, stuk…. Ponownie rozległo się uderzanie w drzwi. No dobra, wstanę i zobaczę co się tam dzieje.

Podszedłem do drzwi, wspiąłem się na palcach i wyjrzałem przez wizjerek. Popatrzyłem chwilę, a następnie odsunąłem głowę od drzwi zastanawiając się co ja w zasadzie zo baczyłem. Popatrzyłem jeszcze raz. Część widoku korytarza zasłonięta była czerwonawą, plamiastą skórą na głowie jakiegoś stworzenia, które na pewno nie było człowiekiem. Z czubka tej głowy sterczało kilka delikatnych włosów albo piór. Tylko dlaczego piór? Jesteśmy w bloku, na drugim piętrze. Wejście do budynku jest chronione i zamknięte na różne kody.

Kto to jest?

Popatrzyłem przez wizjer ponownie. Tym razem zobaczyłem nie tylko małą głowę, ale i jedno smutne oko, a także kawałek dzioba.

To był duży, łysy ptak z nagą szyją. Reszta ciała, poza nogami co jest normalne dla ptaków, była opierzona. Brzuch miał biały, a skrzydła bardzo ciemne, prawie czarne. Pomyślałem sobie, że otworzę mu drzwi. W końcu to nie jest obcy człowiek, któremu nie powinienem otwierać, tylko zagubione zwierzę.

Ptak wkroczył powoli do mieszkania, rozejrzał się, łypnął na mnie okiem, a zobaczywszy kran w kuchni, poszedł do niego, odkręcił dziobem wodę i napił się jej. Wrócił do mnie i przysiadł na pufie składając do przodu swoje długie nogi. Przyglądał mi się długo. Całą tę scenę obserwowałem bez ruchu. W życiu nie widziałem takiego dziwacznego ptaka. Ni to sęp, ni to bocian. Minęło kilka minut w bezruchu. Nagle ptak odezwał się:

– Kim ty jesteś?

– Kim ja jestem – wyrwało mi się? – a kim ty jesteś i w ogóle dlaczego ty mówisz?

– Gerwazy – ptak wyciągnął do mnie skrzydło – z rodziny marabutów, a ty?

– Tomek, z rodziny zwykłych ludzi. – podrapałem się w głowę – No dobra, nie będę się dziwił, że mówisz, ale może mi powiesz co ty tutaj robisz?

– Powiedzieli, że wyjaśnisz mi jak znaleźć szczęście.

– Kto? Kto powiedział?

– Mędrcy. Starsi.

– Mhm… Nie wydaje mi się. Jakoś nie czuję się szczęśliwy.

– Podobno wszystko masz. Rodzinę, mieszkanie, jedzenie, zabawki, gry, zwiedzasz świat.

– Po pierwsze nie mam wszystkiego. Niektórzy mają więcej. Po drugie jestem chory. Skóra mi pęka i mnie swędzi.

– Ale masz Mikołaja.

– Jakiego Mikołaja?

– Takiego co przynosi rzeczy pod choinkę. Poproś żeby ci przyniósł to czego ci brakuje.

– Ja nie wierzę w żadnego Świętego Mikołaja. Poza tym i tak mi nie przyniesie tego, czego ja chcę.

– A czego chcesz?

– Jest kilka rzeczy…, ale i tak nikt mi ich nie kupi.

– Acha. – ptak nagle jakby opadł z sił. Wyglądał okropnie smutno.

– Co ci jest?

– Jest mi ostatnio ciągle smutno. Przyszedłem po pomoc. Myślałem, że mi pomożesz.

– Ja się nie znam na zwierzętach. Ale jeśli chcesz możemy pójść do weterynarza za rogiem. Na pewno ma jakieś lekarstwa na twoje smutki. Dostaniesz kilka ładnych tabletek, może jakiś syrop, albo coś innego. Oni zazwyczaj szybko pomagają. Jak mi jest gorzej też mnie zabierają do lekarza, jednego, albo do drugiego, albo do psychologa kiedy jest mi smutno. Ktoś zawsze ma jakieś rozwiązanie dla mnie. Chcesz?

– Nie wiem… Nie jestem przekonany.

– Choć. Na pewno Ci pomogą. Mogę z tobą iść. Tak się składa, że przychodnia jest w naszym bloku, więc nic się nie stanie jak wyjdziemy. Gerwazy wyciągnął spod piór zieloną czapkę, nacisnął na czubek głowy, pokiwał i wstał z pufy.

– Jestem gotowy.

Rodzice mieli wrócić za 2 godziny, więc i tak nikt nie zauważy, że mnie nie ma. Złapałem marabuta za skrzydło i poszliśmy zamykając za sobą drzwi. Nie doszliśmy jeszcze do windy, gdy nagle z drzwi na korytarzu wyszła starsza pani z torbami i czymś jeszcze w ręku. Nie zauważyła nas i odwracając się wpadła na Gerwazego. Torby i to coś, co trzymała w ręku spadły na ziemię z dużym brzękiem.

– Ojej! – Pani krzyknęła – Moje ciasto! Co ja teraz zaniosę wnuczce. – załamała ręce i stanęła smutna patrząc na leżące na podłodze, zniszczone wypieki.

My też popatrzyliśmy na to co leżało na podłodze. Wszystkie kruche ciasteczka w kształcie gwiazdek i serduszek były połamane i ubrudzone, a z torby trzymanej w ręku wysunęła się okrągła brytfanka z wielką, teraz już rozsypaną w ka wałki bezą. Ciasta i ciastka nie nadawały się do zjedzenia.

– Może możemy jakoś Pani pomóc? – Gerwazy cicho spytał kobietę.

– Nie mam czasu! Za dwie godziny powinnam być u mojej córki i jej dzieci z tymi słodkościami. Ona zawsze się denerwuje, gdy ktoś się spóźnia. Czekają na mnie i na te ciasta.

– A może jednak? Jeśli Pani pomożemy to zrobimy te wszystkie rzeczy szybciej.

– Zaraz. Przecież my mieliśmy iść do lekarza. Nie możemy teraz Pani pomagać. – spojrzałem karcąco na Gerwazego.

– A ja myślę, że możemy. – No to w takiej sytuacji nie zdążymy do lekarza przed powrotem moich rodziców.

– Może zdążymy… – marabut spojrzał Pani w oczy i spytał. – Czy pomóc pani? Czy jeśli we trójkę upieczemy jeszcze raz to co się zniszczyło to pomożemy? –

Oje, tak. Moja wnusia czeka na ciasto. Tylko, że moja córka bardzo nie lubi jak ktoś nie jest na czas. Zawsze się denerwuje. A jak przyjadę godzinę później to znowu wszyscy będą zdenerwowani zamiast się cieszyć…

– Ja mam na imię Gerwazy. To jest Tomek. Chętnie Pani po możemy.

Pani uśmiechnęła się.

– Może tak. Może nie trzeba się przejmować tym czasem. Najwyżej będę trochę później. A ciasto dla wnuczki będzie gotowe.

Popatrzyłem ponownie zły na Gerwazego za to, że zmienia plany, ale wszedłem za nim do mieszkania.

– Dziękuję Wam. Mam na imię Anna. – pani przedstawiła się wyciągając dłoń najpierw do Gerwazego, a potem do mnie. – Chodźcie do kuchni – zaprosiła nas gestem dłoni. Zdjęła płaszcz i położyła na krześle. – Rozgośćcie się, rozbierzcie i chodźcie ze mną. Bardzo wam dziękuję. – uśmiech Pani był ciepły i miły.

W kuchni stała mała choineczka z lampkami, choć do Świąt było jeszcze 15 dni. Pachniało piernikami i kawą. Pani Ania nastawiła czajnik. Założyła fartuch kuchenny. Nam też dała jakieś fartuchy. Gerwazemu dostał się taki w biedronki. Wyglądał dosyć śmiesznie. Na stole pojawił się dzbanek z herbatą z cynamonem i pomarańczami. Pachniała pięknie. A zaraz potem na stół i blaty wyskakiwały z szafek i lodówki mąki, jajka, cukier, przyprawy, słodkie wiśnie w zalewie i różne orzechy.

– Ja mam uczulenie na orzechy. – powiedziałem nieśmiało do Pani Ani.

– A kiedy ostatni raz sprawdzałeś, czy masz to uczulenie?

Nigdy.

– To skąd wiesz, że masz?

– Bo tak wyszło z testów jak byłem mały.

– Tak, orzechy często uczulają. A na co masz jeszcze uczulenie?

– Na mleko i na jabłka.

– A to też ostatnio sprawdzałeś?

– Nie, mama nie daje mi nigdy tych rzeczy a i ja ich nigdy nigdzie nie jem.

– Acha. Słyszałam, że co jakiś czas należy sprawdzać, czy na dal ma się na coś uczulenie. W niewielkich ilościach. Jedząc odrobinkę. Uczulenie na coś może minąć. Naprawdę nigdy nie sprawdzałeś z mamą tych testów po prostu jedząc po trawy?

– Nie.

– To spróbujcie sprawdzić. Może się okazać, że niektóre uczulenia już ci minęły. A jeśli mama się boi można to zrobić pod kontrolą lekarza. Tak słyszałam od koleżanki, która ma córkę z uczuleniami. Ale dosyć gadania. Bierzemy się do pracy.

Pani Ania rozdzieliła nam pracę. Gerwazemu przypadło mieszanie ciast robotem, bo to mógł zrobić używając swojego dzioba. Ja gniotłem, wałkowałem i wkładałem do foremek. Nie wiem kiedy Pani Ania włączyła muzykę i zaczęła śpiewać. Robota wrzała. Szybko zrobiliśmy nowe pierniczki. Chyba dwa razy więcej niż Pani Ania zrobiła wcześniej. Potem upiekliśmy bezę i babeczki i jakieś ciasta w brytfankach.

 

 

Wszyscy byliśmy w mące i w cukrze. Przy drugim cieście zaczęliśmy robić sobie drobne psikusy i śmiać się z dziwnych kształtów pierniczków. Było bardzo fajnie.

– Zrobione!

Pani Ania triumfalnie ogłosiła koniec pracy wynosząc na tacy malutkie wersje wszystkich ciast i po kilka pierniczków dla każdego. Przyniosła też imbryk z herbatą. Ciasta były pyszne. Tam gdzie w przepisie było mleko, Pani Ania, dla mnie dodała napój ryżowy, żebym też mógł zjeść. Potem pomogliśmy spakować wszystko dobrze, żeby nie rozsypało się w drodze, a Pani Ania zamówiła taksówkę. Sprawdzi liśmy czas. Pani Ani na dojazd do córki zostało 15 minut. Nie miała możliwości zdążyć na umówioną godzinę. Po wiedziała, że się spóźni, ale jest szczęśliwa i bardzo nam dziękuje, bo jej wnuczka bardzo czekała na babciną bezę i pierniczki. Pożegnaliśmy się. Idąc do naszego mieszkania przypomniałem sobie, że ja też powinienem sprawdzić która jest godzina. Nawet nie wiedziałem ile czasu zostało do powrotu rodziców. Weszliśmy do domu rozmawiając o wspólnym gotowaniu. U Pani Ani było bardzo fajnie. I na uczyłem się robić bezę!

– Pora na mnie.

– Co takiego?

– Muszę już wracać.

– Dokąd?

– Do swojego domu. Bardzo Ci dziękuję. Czuję się dziś szczęśliwy. – oczy Gerwazego uśmiechnęły się do mnie.

– Szkoda, że musisz jechać.

– Muszę. Moje dzieci też na mnie czekają. Muszę coś z nimi razem zrobić jak wrócę. Może kiedyś jeszcze przyjadę do ciebie.

– Przyjeżdżaj z rodziną – objąłem łysą szyję ptaka i przytuliłem się do niego na chwilę, po czym pozwoliłem mu wyjść. Od strony windy pomachał mi skrzydłem i zniknął. Usiadłem na kanapie. Obok mnie leżał porzucony telefon z niedokończonym filmem. Coś sobie przypomniałem. Z szafy wyciągnąłem grę strategiczną, w którą już od dawna w domu nie graliśmy, zrobiłem herbatę z pomarańczą i cynamonem i postawiłem na stole ciasteczka, które Pani Ania podarowała mi dla rodziców. Ledwo skończyłem, w zamku chrobotnęły klucze i do domu weszli razem mama i tata. Po patrzyli na zastawiony stół i oboje uśmiechnęli się do mnie.

– To co, gramy od razu, czy mogę jeszcze umyć ręce? – spytał tata tarmosząc moje włosy.

– No chyba jak umyjesz ręce. – popatrzyłem na niego też się uśmiechając.

Komentarze

Dodaj komentarz