Patronem serwisu jest PTCA

Tulsi wielki słoń

Atopia 2/2018
Ilustrowała Marianna Ciszecka (12 lat ) do opowiadania swojej mamy Moniki Wyrzykowskiej.

W poprzednich odcinkach Tulsi, mała słonica, spotkała w dżungli samotnego słonika, który zgubił swoje stado. Wyglądał nieco odmiennie. Na jego głowie sterczał rudy czubek włosów. Zarówno Tulsi, jak i inne młode słonie, odrzuciły i wyśmiały obcego, który oddalił się w nieznane. Po naradzie, słonie zdecydowały się jednak pomóc obcemu. Na wyprawę poszukiwawczą wybrali się Tulsi i jej starszy kolega, Dhiir. Błądzili po lesie bez rezultatu podczas gdy w tym czasie mały słoń znaleziony został przez ich stado. Co więcej został on posądzony o zjedzenie smakołyków na przyjęcie urodzinowe Kalpany. Dyskusja o tym co zrobić ze słonikiem trwała długo. Ostatecznie podjęto decyzję o pozostawieniu go w stadzie. 

 

Urodziny Kalpany były bardzo udane. Przynieśliśmy sobie dużo smacznych bananów z polanki, którą odkryliśmy w lesie z Dhiirem. Bawiliśmy się w chowanego, w berka, budowaliśmy wieże z przewróconych drzew. Wszyscy byli w świetnych humorach. Choć może nie wszyscy. Widziałam jak Gadżradż patrzył od czasu do czasu na naszego nowego kolegę, Dhiradża z pewnym zamyśleniem i jakby smutkiem. Nie wiem jak określić to spojrzenie. W każdym razie, nie było ono wesołe.

Stado zdecydowało się zostać w tym miejscu jeszcze kilka dni. Jedzenia było dużo. W wysychającej rzece, w cieniu drzew, utrzymywały się spore kałuże. Było nam dobrze. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Dhiradżem. Był miły i lubił pomagać. Potrafił znajdować owoce i smaczne pędy w lesie. Jak raz rozbolał mnie brzuch, zaprowadził mnie w miejsce, gdzie rosły ciekawie i mocno pachnące roślinki. Powiedział, że mam ich dużo zjeść. Pomogło.

O rety, a czym ty tak pachniesz Tulsi? – spytał Gadżradż, kiedy wróciliśmy do stada.

To jest mięta. – poinformował Dhiradż.

Cokolwiek to jest będzie ciebie teraz łatwo wytropić. Właśnie idziemy się bawić we flagi. Nie wiem, czy w tym stanie nadajesz się do zabawy. Każdy ciebie łatwo znajdzie. – za chichotał Gadżradż. – Może już lepiej idźcie sobie do lasu szukać innych pachnących roślinek. Przestań Gadżradż. Chcę się z wami bawić. Wiesz, że bardzo to lubię.

No dobra, dobra…. Zaczynamy koło zwalonego drzewa, tam gdzie rzeka wypływa z lasu, albo może, gdzie powinna wypływać. Dhiradż, czy ty znasz zasady gry?

Nie.

To posłuchaj.

Dzielimy się na dwie drużyny. Każda drużyna znajduje duży przedmiot, który będzie ukrywała przed drugą grupą. Ten przedmiot nazywamy flagą. Przedmiot musi być charakterystyczny. Może to być gałąź, do której przywiążecie kolorowe trawy. Musi być rozpoznawalny wśród innych roślin lub kamieni. Każda drużyna pokazuje drugiej swój przedmiot, a następnie każda z drużyn idzie ten przedmiot schować. Drużyna wyznacza swoich reprezentantów do obrony przedmiotu i do ataku, czyli poszukiwaczy przedmiotu drużyny przeciwnej. Jeśli ktoś z danej drużyny wejdzie na pole przeciwnika może zostać zbity. Wtedy odpada z gry. Wygrywa ta drużyna, która pierwsza znajdzie flagę drugiej drużyny.

A nie można zrobić tak, żeby ta osoba zbita została jakoś odczarowana przez kolegów ze swojej drużyny? – spytał Dhiradż.

Dhiradż, my się bawimy w ten sposób. Wszyscy znają takie właśnie zasady gry, więc nam nie mieszaj. Albo się bawisz, albo nie. – powiedział Gadżradż.

Ja tylko chciałem, żeby było ciekawiej.

Hej, wszyscy! Lubicie naszą grę taką jaka jest? – Gadżradż wiedział, że wszyscy to potwierdzą, bo każdy lubił się w to bawić.

Tak. Tak. No jasne. – odezwały się głosy. Widzisz Dhiradż. Jest wystarczająco dobrze. Jak chcesz to wymyśl nową grę i nam zaproponuj. Ta gra jest taka jaka jest i jej nie zmienimy. – Gadżradż odwrócił się i zaczął dzielić nas na dwie drużyny.

Dhiradż nic nie powiedział, ale widziałam, że zrobiło mu się smutno. Bawiliśmy się świetnie aż do wieczora. Byliśmy z Dhiradżem w jednej grupie. Razem z Dhiirem byliśmy w ataku i udało nam się zdobyć flagę przeciwnej drużyny dwa razy.

Następnego dnia przywódczyni stada, Kaszvi, zwołała nas wszystkich żeby powiedzieć, że przyszedł już czas wędrówki nad Wielkie Jezioro. Nie lubiłam tej wędrówki. Zawsze o tej porze roku, na początku maja, upały stawały się nieznośne. Deszcz przestawał padać. Rzeki wysychały. My natomiast musieliśmy wędrować nad Wielkie Jezioro. Przez kilka naście dni bez wody i z niewielką ilością jedzenia. Prawie wszystko było suche, albo zjedzone. Prawdą jest, że w tym czasie, kiedy trudno było znaleźć wodę gdziekolwiek, Wielkie Jezioro było ratunkiem. Prawdą jest też, że wspólne oczekiwanie deszczu przynosiło rezultaty. Starsi mówili, że to tylko dlatego, że stada zbierają się razem w jednym miejscu, bez kłótni i walki o teren, bez utarczek o pożywienie, że właśnie dlatego przychodzi na ziemię deszcz. Tego nie byłam pewna. Zastanawiało mnie zawsze, czy ten deszcz nie przychodził przypadkiem zawsze o tej porze roku, bez względu na nasze nastawienie. Z drugiej strony, to wspólne oczekiwanie deszczu miało swoje uroki. Poznawaliśmy inne słonie. Byliśmy wszyscy razem. Kąpaliśmy się w jeziorze, choć wszędzie wokoło panowała susza.

Kaszvi, jak co roku, opowiadała o Wielkim Jeziorze, o tradycji wspólnego spotkania i o mitycznym Białym Słoniu, który przynosi deszcz, a który mieszka nad Wielkim Jeziorem i zaprasza wszystkie słonie do siebie na powitanie opadów. Obok mnie stał Dhiraj. Słuchał uważnie.

Hej Dhiraj. Czemu tak słuchasz? Nie znasz tej opowieści?

I tak, i nie. Ta jest trochę inna.

O! A czym się różni opowieść w Twoim stadzie od naszej opowieści?

U nas opowiada się o tym, że biały, trójgłowy słoń wyłania się co roku z mlecznego jeziora, aby później stać się wierzchowcem boga Indry, władcy burzy, piorunów, nieba, istot dobrotliwych i bohaterskich, pogromcy złych mocy i demo nów. Walczy z mocami chaosu i, w zależności od humoru, zsyła deszcz lub gromy. Dlatego też oddając hołd Białemu Słoniowi z Wielkiego Jeziora tym samym przemawiamy do bóstwa związanego z deszczem i chmurami deszczowymi. Do jakiegoś bóstwa, które nie jest słoniem? A co to za pomysł? Po co jakieś dodatkowe bóstwo? Biały Słoń jest wystarczająco mocny, by sam sprowadzić deszcz. Ja wierzę, że nie jest mu potrzebny nikt do pomocy. – zza moich pleców odezwał się Gadżradż. Nie zauważyłam wcześniej, że stał tak blisko. Poczekałam, aż odejdzie.

A mnie ta historia zaciekawiła. Ciekawe skąd w Waszej opowieści wzięło się to bóstwo i dlaczego nasza historia jest krótsza. Ale mniejsza o to. Dla mnie najważniejsze jest to, że cała ta podróż to dla mnie ból i swędzenie. Po drodze nie ma wody, w której mogłabym się wykąpać i nawilżyć. Cały czas świeci na nas słońce, a my wędrujemy. Długo wędrujemy. Już wiesz jaką mam delikatną skórę. Od nadmiaru słońca robi się czerwona, wyskakują mi bąble i bardzo mnie swędzi. Nie umiem sobie jakkolwiek pomóc.

Pomyślę o tym.

Ale o czym ty będziesz myśleć?

No po prostu pomyślę o tym.

Aha. To znaczy nie rozumiem, ale dobrze. Pomyśl.

Następnego ranka, już o świcie, kiedy słońce nie paliło jesz cze ziemi, udaliśmy się do koryta wyschniętej rzeki, by po kryć się na drogę błotem z ostatnich kałuży. Wszyscy, poza mną. Mi zasychające błoto szkodziło. Kiedyś posmarowałam się błotem, jak zrobiły mi się ranki na plecach i to mnie potem bardzo swędziało i bolało. Od tamtej pory unikałam błota.

 

 

Czemu się nie smarujesz? – spytał Dhiradż.

Szkodzi mojej skórze.

A to dziwne. Powinno pomagać.

Kiedyś spróbowałam i mi zaszkodziło.

Może powinnaś spróbować jeszcze raz?

Hej Dhiradż. Tulsi najlepiej wie co dla niej dobre, a co nie. Prawda, Tulsi? – nie wiadomo skąd pojawił się Gadżradż.

No tak …– odpowiedziałam niezbyt pewnie.

Gadżradż uśmiechnął się do mnie i poszedł do swoich kolegów. Dhiradż zamilkł i zajął się nakładaniem na siebie błota, a ja poszłam do mamy schronić się w jej cieniu. Tak, z nie wiadomych przyczyn Gadżradż nie lubił Dhiradża.

 

 

Wędrowaliśmy już dziesiąty dzień. Było bardzo gorąco. Wszystkim chciało się pić. Zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie było okresowe jezioro. Zazwyczaj kiedy do niego docieraliśmy na jego środku pozostawało jeszcze wystarczająco wody i wilgoci, by trochę się napić, ochłodzić i nałożyć na siebie nową warstwę błota. Tym razem jezioro było prawie suche. Napijcie się z tego co jest, tak, żeby dla każdego starczyło i odpocznijcie. – powiedziała Kaszvi. – wyruszymy w nocy w dalszą drogę. Zostało nam kilka dni wędrówki. Mam na dzieję, że znajdziemy wodę w rzece, którą będziemy mijali. Na niebie świeciły gwiazdy. Księżyc tej nocy zamienił się już w cieniutki rogalik. Nie mogłam spać. Skóra bardzo mnie już swędziała, od słońca i przesuszenia. Bałam się, że jeśli niczym jej nie zwilżę to zacznie pękać. Stado powoli budziło się. Ja też wstałam i zaczęłam szukać swojego nowego kolegi. Nigdzie go nie było. Już miałam iść do mamy, by o tym jej powiedzieć, gdy zjawił się niosąc ze sobą kawałki kory i jakieś liście. Co to jest Dhiradż? Po co to przyniosłeś? Czy to jest do jedzenia? – spytałam.

To dla ciebie. Jak szliśmy wydawało mi się, że widzę takie drzewo, które łagodzi podrażnienia skóry. Poszedłem sprawdzić i mam coś dla ciebie. Musimy tę korę mocno podeptać i zmiażdżyć kamieniami, żeby puściła soki, a potem pomieszać z błotem i na ciebie nałożyć. Widziałem, że twoja skóra jest już mocno różowa.

Tak, boli mnie. Ale ja się boję kłaść na siebie błoto, bo mnie jeszcze bardziej wysusza.

Myślałem o tym. To błoto, co na siebie kiedyś położyłaś mu siało mieć w sobie coś co ciebie podrażniło. To nie samo błoto ci zaszkodziło. Tylko to coś, co w nim było. Proszę cię, spróbuj. Inaczej będziesz miała ranki na plecach.

No dobrze.

Nie mieliśmy wiele czasu. Zmiażdżyliśmy tyle kory ile się dało. Dhiradż pomógł mi wymieszać błoto z korą i położy liśmy na moje plecy śliczny błotny placek. Stado wyruszyło w drogę.

Hej Tulsi, a co ty masz na sobie? Przecież nikt nie miał kłaść na siebie błota, bo dla wszystkich by nie starczyło. Gadżradż, no przecież wiesz, że mam delikatną skórę! Zasady to zasady. Poza tym od kiedy ty nagle kładziesz na siebie błoto? Zawsze mówiłaś, że ci szkodzi.

Dhiradż przyniósł jakąś leczniczą korę.

Podobno ma mi po móc. Aha! I ty mu wierzysz. Skąd on niby ma wiedzieć, że ta kora leczy twoją chorobę. Przecież on jest jeszcze mały.

Zaczęłam się zastanawiać. A jak rzeczywiście mi zaszkodzi. Nie mam pewności, czy Dhiradż ma rację. Idąc biłam się z myślami, czy zostawić błoto i czekać w niepewności, czy zacznie mnie boleć, czy pozbyć się go i pilnować się po prostu cienia mamy. Skóra zaczęła mnie jakby bardziej swędzieć. Już chciałam znaleźć jakiś patyk, żeby się podrapać, kiedy przyszedł Dhiir.

Cześć Tulsi. Jak się czujesz? Ostatnio mało ze sobą rozmawiamy.

Cześć. Tak, to prawda. Dużo czasu spędzam z Dhiradżem. Czy Tobie też to przeszkadza?

Jak to też?

Eeee… czasem mam wrażenie, że Gadżradża denerwuje, że ja lubię Dhiradża i że inni go też lubią.

No wiesz… Gadżradż zawsze był najważniejszy. Nie lubi konkurencji. Nie, mi to nie przeszkadza. Myślałem nawet, że dołączę do tych waszych wypraw do lasu, ale wyruszyliśmy do Wielkiego Jeziora, więc teraz już jest za późno.

Tulsi – po chwili ciszy Dhiir zaczął znowu. – a czy myślałaś o tym, że może Dhiradż od nas odejdzie jak dojdziemy do Wielkiego Jeziora?

Nie. A dlaczego miałby odejść?

Może spotkamy tam jego stado.

Zupełnie o tym nie pomyślałam. Ojej! Ja nie chcę żeby on odchodził! Na chwilę zapomniałam, że Dhiir idzie obok mnie. Moje myśli dobiegły do Wielkiego Jeziora. Widziałam jak Dhiradż wita się z mamą, a żegna ze mną. Ja nie chcę! Ja chcę się z nim nadal bawić, rozmawiać, spędzać razem czas. To nie jest w porządku.

Co tak zamilkłaś Tulsi? – Dhiir przypomniał o sobie. No bo nie pomyślałam o tym. – mówiłam powoli – i jest mi smutno.

Hm, no tak, przyzwyczaiłaś się do niego. Ja też. Dobrze, że przyjęliśmy go do stada.

Tak…. Ale mi się wcale nie podoba, że teraz ma odejść! – krzyknęłam i poszłam na koniec stada. Chciało mi się płakać. Teraz, kiedy sobie znalazłam dobrego przyjaciela mam go zaraz stracić? To jest zupełnie niesprawiedliwe! Wędrowałam sama. Kiedy widziałam, że Dhiir, Dhiradż lub ktoś inny mnie szuka, chowałam się za dużymi słoniami. Było mi bardzo smutno. Wieczorem zatrzymaliśmy się na postój w niewielkim zagajniku. Cień drzew był przyjemny. Niestety, w wyschniętej rzece nie było już wody. Wszystkim bardzo chciało się pić. Kaszvi zebrała wszystkich wokół siebie.

Wiem, że jesteście bardzo spragnieni. Jedyne co możemy zrobić, to zjeść resztkę soczystych liści z drzew. Jutro czeka nas ostatni dzień wędrówki. Wieczorem powinniśmy dotrzeć do jeziora. Wyruszamy wcześnie, jeszcze przed świtem.

Kiedy to usłyszałam zachciało mi się płakać. Jak to? To już jutro. Bardzo chciało mi się pić, więc zależało mi na dotarciu do jeziora, ale nie chciałam, żeby Dhiradż sobie poszedł. Tulsi – to był Dhiradż – Co się stało? Nie chcesz ze mną rozmawiać? Cały dzień gdzieś się chowałaś.

Nie. Nic takiego. Rozmawiałam z mamą.

Hm. Jesteś pewna?

Tak.

A jak się czujesz?

O co pytasz?

No przecież, że o twoje plecy. Przecież miałaś na sobie cały dzień błoto z sokiem z kory.

O rety! Zupełnie o tym zapomniałam. Wcale mnie nie swędziało, ani nie bolało. Chyba naprawdę mi pomogło.

Oj tak. Świetnie. To znaczy bardzo dobrze się czuję. Zupełnie zapomniałam, że mam to błoto na sobie. Bardzo mi po mogłeś. Dziękuję. – popatrzyłam na niego i się rozpłakałam. Tulsi, ale dlaczego ty płaczesz. To nic takiego. Po prostu ci pomogłem. Nauczyłem się tego od mojej babci i od mojej mamy. A one od swoich mam i babć. W mojej rodzinie pra wie wszyscy znają się na roślinach i na tym co która leczy. Nie ma powodu do płaczu. Chyba, że jednak coś się stało. No bo ty jutro nas zostawisz… A ja nie chcę żebyś sobie poszedł.

Hm. Jakoś nie wiedziałem jak o tym z tobą porozmawiać. Tak, jutro może spotkam moją mamę. Bardzo na to czekam. Mam nadzieję, że tam będzie i że się odnajdziemy. Bardzo za nią tęsknię. Ale bardzo ciebie lubię i będzie mi trudno się z tobą pożegnać.

Mi też.

Wiesz co, myślę sobie, że to jest bardzo dobre, że się w ogóle spotkaliśmy. Gdybym się nie zgubił i gdybyś ty nie chciała mnie ratować, to byśmy nie spędzili ze sobą tyle czasu, nie bawilibyśmy się. Nie pomógłbym ci ochronić skóry przed słońcem. Nic z tego by się nie zdarzyło.

Ale ja bym chciała więcej.

Ja też, ale też chcę być z mamą.

Zapadła cisza.

Nie jest łatwo pogodzić się z faktem, że kogoś już nie zobaczymy. Tak jakby znikał kawałek mnie. Jak to jest, że ktoś tak trochę staje się mną, a przecież kiedyś nawet nie wiedziałam, że istnieje. Poznaliśmy się tylko kilka tygodni temu. To wszystko jest bardzo dziwne. I nagle przyszła do mnie inna myśl.

Wiesz, ja w zasadzie nie powinnam się smucić. Dhiir miał rację. Ty też. To dobrze, że się w ogóle spotkaliśmy. Cieszę się, że się znamy. I tak sobie myślę, że zawsze będziesz ze mną. Te raz już wiem jakie rośliny brać na bolący brzuch, jakie na moją skórę. Nauczyłeś mnie kilku rzeczy. Poza tym za rok się znowu spotkamy. Nad Wielkim Jeziorem. Poproszę Kaszvi, żebyśmy wtedy wyruszyli wcześniej. Ty też tak zrób.

No jasne. – Dhiradż uśmiechnął się do mnie.

Następnego dnia wędrowaliśmy razem cały czas rozmawiając. W południe dołączył do nas Dhiir. Rozmawialiśmy o lesie, o roślinach, o tropieniu innych zwierząt. Zastanawialiśmy się jak to jest z tym deszczem. Dlaczego raz jest go za dużo, a innym razem pojawia się susza. Choć bardzo chciało nam się pić, czas minął nam szybko. Przed zachodem słońca dotarliśmy nad jezioro. Poprosiłam mamę, żeby pozwoliła mi razem Dhiirem i Dhiradżem poszukać mamy Dhiradża. Bała się nas puścić. Wokoło było bardzo dużo słoni. Łatwo było się zgubić. Dała się jednak przekonać, że z Dhiirem będę bezpieczna. Obiecałam, że wrócimy zanim słońce zajdzie za horyzont.

Chyba się nie uda – Dhiradż był coraz bardziej smutny. – Nikogo nie rozpoznaję. Tu jest tyle słoni. Setki. Nie mamy szans.

Nie martw się. Jutro będziemy szukali dalej. Dziś robi się już późno. Słońce prawie dotyka ziemi. Musimy wracać. – po wiedział Dhiir.

Zawróciliśmy. Dhiradż szedł smutny. Widać było, że tęskni. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Wszyscy milczeliśmy.

Dhiradż! – ktoś nagle wrzasnął zatrzymując się gwałtownie przed nami.

Nie mogłam w to uwierzyć. Zobaczyłam przed sobą drugiego słonia z rudym czubkiem. Tylko trochę większego od Dhiradża.

Jesteś! Jesteś! Jak się cieszę! – słonica zaczęła śpiewać i tańczyć przed nami.

Popatrzyłam na Dhiradża. Jego buzia śmiała się, a z oczu popłynęły łzy.

Tulsi, przedstawiam ci moją szaloną siostrę, Gitę. Gita przestałą tańczyć i przytuliła do mnie swoją głowę. Myślałam, że Dhiradż już zginął, że nigdy go nie spotkam. Dziękuję, że się nim zaopiekowaliście. Dhiradż, chodź, chodź. Musisz spotkać się z mamą.

Dhiradż popatrzył na mnie.

Idź. No nie patrz tak. Idź. Jutro się zobaczymy.

 

 

Razem z Dhiirem patrzyliśmy jak Dhiradż odchodzi szczę śliwy z siostrą. Staliśmy chwilę nie ruszając się z miejsca. Słońce ciągle jeszcze barwiło jezioro na złoto i czerwono. Na niebie widać było pierwszą gwiazdę. Uśmiechnęłam się do siebie.

Hej Tulsi. Idziemy?

Tak. 

Opowieść o Tulsi dedykuję mojej wspaniałej córce Mariannie, której pojawienie się na tym świecie było największym prezentem i dzięki której, a też i dla której, dokonałam wielu ciekawych, nowych, zaskakujących i szalonych rzeczy. Między innymi napisałam to opowiadanie, choć zawsze myślałam, że tego nie potrafię.

 

Komentarze

Dodaj komentarz